okazało się być za długie, by mogło być onepartem.
Patrzyłam na niego zupełnie bez
emocji, podczas gdy na jego twarzy wymalowane były wszystkie uczucia tego
świata. Do miejsca, w którym się znajdowaliśmy, zaprowadziły nas miesiące mojej
nieokiełznanego szaleństwa i te same miesiące wypełnione jego niewiedzą.
Bywały takie dni, kiedy niemal
codziennie spotykałam się z moim kolegą, a jego okłamywałam bez zająknięcia.
Potrafiłam siedząc z Bartkiem, wychodzić do toalety co chwila po to, by odpisać
na wiadomość Michałowi. W tamtych dniach byłam zimną suką i wcale nie miałam
wyrzutów sumienia. Czerpałam z życia tyle, ile mogłam, miałam dwóch facetów,
każdy z nich mnie w jakiś sposób pociągał i chciałam z nimi być. Nie mogłam się
zdecydować, więc byli obaj, istnieli obok mnie. A ja tkwiłam w samym środku
tego pokręconego trójkąta.
Bartek był ze mną, odkąd pamiętam.
Poznaliśmy się w gimnazjum, przez naszych wspólnych znajomych. Początkowo
wychodziliśmy razem z większą paczką, a potem, stopniowo wszyscy się wykruszali,
wymawiając się przeróżnymi zajęciami. I zostaliśmy tylko we dwoje. Pamiętam jak
dziś ten dzień, kiedy siedzieliśmy nad Nysą, zapatrzeni w nurt rzeki i w pewnym
momencie zapadła niezręczna cisza. Cały czas był niespokojny, widziałam po jego
zachowaniu, że ewidentnie coś się działo w jego głowie. To wtedy wypowiedział
te kilka słów, które wstrząsnęły mną dogłębnie. Chyba się w tobie zakochałem. Jak wyglądało to dla piętnastoletniej
dziewczyny, która pragnęła cieszyć się życiem? Beznadziejnie. Zaczynając od
tego, że niesamowicie raziło mnie słowo „chyba”, od którego zaczął zdanie,
poprzez poczucie, że właśnie skończyła się piękna znajomość, a kończąc na
strachu, jak teraz będzie. Gdzieś we mnie kiełkowało uczucie, że fajnie byłoby
mieć kogoś bliskiego, ale w tamtym momencie nie było to dla mnie zbyt
odczuwalne.
Błękitne tęczówki wpatrywały się
we mnie z niesamowitym uporem, choć emanował z nich strach. Moja twarz wyrażała
to samo i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co on wtedy sobie myślał. Milczeliśmy
przez całą drogę powrotną, a cisza była na tyle krępująca, że nie zaproponował
mi nawet odprowadzenia do domu. Byłam wstrząśnięta i nie wiedziałam, co mam
zrobić. Na pożegnanie usłyszałam tylko, że nie chciał mi mówić tego na samym
początku, bo przez resztę spotkania byśmy milczeli, tak jak teraz. Uśmiechnęłam
się tylko do niego i odeszłam, już nie odwracając się za siebie. W głowie
miałam taki mętlik, że nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Cisza trwała okrągły
tydzień, bo właśnie tyle czasu potrzebne mi było, by stawić czoła temu, co los
podetknął mi pod nos. Umówiliśmy się w tym samym miejscu i po dłuższej chwili
krępującej ciszy powiedziałam, że chciałabym być jego dziewczyną.
Z perspektywy czasu, kiedy o tym
myślę, chce mi się śmiać tak głośno, że aż do utraty tchu. Byliśmy wtedy
gówniarzami. I to był nasz atut. Jestem pewna, że wtedy nie kochałam Bartka.
Ba, nawet nie wiedziałam, co to jest miłość. Podeszłam do tego, jak do próby.
Powiedziałam sobie, że wcale nie muszę z nim być do końca życia. A jednak.
Pierwsze miesiące były ciężkie. Wstydziłam się go, zarówno kiedy byliśmy sami jak i wtedy, gdy
przebywaliśmy wśród ludzi. On wyróżniał się z tłumu, ja nie bardzo, ale kiedy
pojawialiśmy się w naszej okolicy, zawsze zwracaliśmy na siebie uwagę. Bałam
się opinii innych ludzi, nie chciałam, żeby o mnie mówili. Kiedy wypowiadałam
szczeniackie „chcę być twoją dziewczyną”, nie czułam nic, poza ciekawością.
Uczucie przyszło o wiele później. Potrzebowałam pół roku, żeby pokochać go
takiego, jakim był. Zaakceptować jego optymizm, tak różny od mojego realizmu,
dziwaczne poczucie humoru, zbyt głośny śmiech, nieumiejętność stawiania znaków
interpunkcyjnych w smsach i milion innych rzeczy, które go charakteryzowały,
które były tak jego, jak tylko mogły być.
Dużo czasu zajęło mi
przyzwyczajenie się do tego elektryzującego śmiechu, mnóstwo godzin spędziłam
na rozczytywaniu jego wiadomości, żeby cokolwiek z nich zrozumieć. Warto było,
bo wszystkie te błahe czynności umacniały naszą więź. I w końcu przyszedł
dzień, w którym pierwszy raz poczułam motyle w brzuchu.
Siedzieliśmy w tym samym miejscu,
w którym jak grom z jasnego nieba spadła na mnie jego deklaracja, tym razem wtuleni
w siebie, znowu milczący, ale cisza nam już nie ciążyła. Bartek pocałował mnie
w czoło, a potem, patrząc mi prosto w oczy z całą mocą wypowiedział słowa,
które na zawsze będę miała w swoim sercu i zawsze będę kojarzyć właśnie z nim: „kocham
cię, maleńka”.
Wesołych Świąt, Robaczki!
Na końcu zrobiłam głośne 'Ojeeeeej' z ogromnym wyszczerzem na ryju. Wesołych Świąt! ;)
OdpowiedzUsuńAwwwww. Ale TY? Pisasz o nim? :O Opadła mi japka trochę, albo źle coś zakumałam. No nic, wesołych bałwanków:*
OdpowiedzUsuńTak, ja. Tak, też mi się wydaje, że zgłupiałam. <3
Usuńto akurat mi wcale nie przeszkadza :D
UsuńBartek! Jak mi brakowało takiego Bartka :)
OdpowiedzUsuńO szlag. Toż przeżyłam TAKĄ SAMĄ historię (nawet takie same zdanie ja wypowiedziałam jak Bartek :oooo) , z odwróconymi rolami i bez happy endu :c Aż mi się smutno zrobiło jak sobie to przypomniałam. No ale nieważne. O Bartoszu będzie, hmm.. Nawet mi to nie przeszkadza :D
OdpowiedzUsuńO jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeejku, Bartek! *-*
OdpowiedzUsuńGenialne!
No tak, tylko że ona potem się stała zimną suką, a to wszystko komplikuje :<
OdpowiedzUsuńMomentami miałam wrażenie, że czytam o sobie. Wiele się nie zgadza, ale są takie fragmenty. Szkoda, że nie dam rady przeczytać teraz całości.
OdpowiedzUsuńO, Bartek! Lubię go w takim wydaniu :3 Ciekawe, jak będzie później :DD
OdpowiedzUsuńI trochę mi smutno bo niektóre moje poprzedniczki piszą, że przeżyły to samo lub podobnie, a ja kurde nie :c