i
did before and had my share
it didn't lead nowhere
it didn't lead nowhere
Nareszcie. Usadowiłam się
wygodnie na trybunach, szczęśliwa z powodu tego, co widzę. Z mojego miejsca
boisko widoczne było idealnie, to dobrze, bo długo czekałam na ten mecz.
Ostatnimi czasy nie miałam możliwości czynnego uczestniczenia w życiu PlusLigi,
takie wybrałam sobie studia. Czasem mogłam pozwolić sobie na wyjście na mecz w
Częstochowie. I tak było dzisiaj. Mecz tym ciekawszy, że AZS grał z
Jastrzębiem. Na to czekałam. Czułam się jak idiotka, bo jako jedyna wśród moich
sąsiadów na trybunie kibicowałam JW. No tak, bo Czesiek, który załatwił mi
bilet, pracował w Hali i bilety dostawał od pracodawcy. A raczej nikt nie
bierze pod uwagę możliwości, żeby pracownik obiektu kibicował innej drużynie.
No cóż, takie życie. Uśmiechnęłam się do siebie i skupiłam na grze.
To było
łatwe zwycięstwo, zmietliśmy ich z powierzchni ziemi. Cieszyłam się jak głupia,
skakałam i darłam się w niebogłosy. Taaak, siatkówka to moja największa
pasja. MVP meczu został Michał Kubiak.
Całkowicie aprobowałam tę decyzję, chłopak dawał z siebie wszystko i to było
widać. Wstałam ze swojego miejsca i ruszyłam w stronę kantorku Czesława. Stał
tam i czekał, aż wszyscy opuszczą halę. Podeszłam do niego i uściskałam go.
-Dziękuję za bilet, wiesz, że to wiele dla mnie znaczy, nie
mogłam się doczekać tego meczu - uśmiechnęłam się promiennie. - I wygraliśmy!
-Przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko… Poza tym
wcale nie wygraliśmy, ponieśliśmy sromotną klęskę - Czesław odwzajemnił
uśmiech. Wiadomo było, że jego drużyna to AZS - Wracasz teraz do domu?
- Nie, poczekam z tobą i pójdziemy do mnie na kawę, w ramach
podziękowania za wspaniałe doznania podczas meczu - mrugnęłam do niego okiem.
- Okeeeej, nie mogę się doczekać - stwierdził z zapałem i
wyszedł przed swój kantorek.
. . .
Ludzie, szybciej, ruszać się! Pomyślał rzeczony
Czesław i patrzył na ślamazarnych kibiców. Spojrzała na niego jakaś dziewczyna,
a on odwzajemnił jej spojrzenie tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno by
nie żyła. Dziewczyna speszyła się, opuściła oczy i zaczęła poruszać się
szybciej.
Cholera, chyba jednak trochę przesadziłem. Ta laska
naprawdę się zawstydziła. Ale przecież chciał jak najszybciej zamknąć halę,
żeby wyjść z Petrą na obiecaną kawę. Pokładał duże nadzieje w tym wyjściu, bo przecież
ona nigdy wcześniej nie zachowywała się aż tak kokieteryjnie w stosunku do
niego. Może nareszcie przejrzała na oczy. Bardzo chciał w to wierzyć.
Po długich przeprawach z ostatnimi marudnymi kibicami,
wreszcie zamknął halę. Wyszli na świeże powietrze, pogoda była cudowna. Drzewa
nareszcie odzyskiwały zielone liście, przez resztki śniegu zaczęła się
przebijać soczyście zielona trawa. Aż chciało się żyć.
. . .
Petra głęboko odetchnęła rześkim powietrzem, potrzebne jej
było do szczęścia, jak, no cóż. Powietrze. Dlatego uwielbiała wiosnę i dlatego
wyciągnęła Czesława na kawę. Naprawdę chciała mu podziękować za bilet.
Rodzice dali jej na imię Petra. A ona dzielnie nosiła to
brzemię, będące rezultatem ich zafascynowania Kamiennym Miastem. Pojechali tam na
miesiąc miodowy, tam też poczęła się ona, reszty historii domyślcie się sami.
Jej charakter i usposobienie totalnie nie pasowało do tego imienia, jednak
gdzieś głęboko w sercu faktycznie istniał ten cholerny kamień. Totalnie chciała
się go pozbyć, ale jakoś nie nadarzyła się okazja, ponieważ do tej pory nikomu
nie udało się go rozbić. Wręcz przeciwnie, ludzie dokładali swoje własne
warstwy. Zawodzili ją na każdym kroku, szczególnie faceci. Cholerna rasa.
Dlatego starała się zupełnie nie przywiązywać i póki co jej się to udawało.
Dotarli na Księżycową po zaledwie kilku minutach. Jej
mieszkanie znajdowało się blisko strategicznych punktów - Politechniki i
cudownego Wydziału Budownictwa, oraz Hali Polonia. Pasowało jej, było śliczne.
Jeden pokój, pomalowany na uspakajający szary kolor, połączony z aneksem
kuchennym i mała łazienka. Jej własne królestwo. Nie chciała mieszkać z
kimkolwiek, chociaż mogła. Wolała mieć swoją własną życiową przestrzeń i płacić
więcej, niż dzielić pokój z innymi. Nie lubiła, kiedy ktoś wdzierał się z
buciorami na jej terytorium.
. . .
Kiedy tylko otworzyłam drzwi uśmiechnęłam się na sam widok
mojego schludnego i wysprzątanego mieszkania. O tak, moja twierdza. Nastawiłam
wodę na kawę i zaprosiłam Cześka, żeby usiadł przy bufecie. Prędko nie wpuszczę
tu na stałe żadnego samca. Z resztą każdy kandydat, z którym miałam do
czynienia odpadał jeszcze w przedbiegach. Moje szczęście w miłości było jakieś
wybrakowane. Podejrzewam, że kiedy Bóg rozdawał je ludziom, ja stałam w kolejce
po cycki. Nie wiem, czy to dobrze, dla mnie raczej nie bardzo.
Z zamyślenia wyrwał mnie Czesław. Siadł na krześle i odezwał
się nieśmiało.
- Jak ci się podobał mecz? - Jego głos był cichy. Ja
pierniczę, coś się szykuje.
- Jak już mówiłam, jestem mega szczęśliwa. - Uraczyłam go
jednym z moich popisowych uśmiechów. W jego towarzystwie czułam się swobodnie,
znaliśmy się ze studiów, chodziliśmy do sąsiednich grup, zawsze dzieliliśmy się
wiedzą na temat pytań na kolokwiach i pomocami naukowymi.
- No dla mnie to nie był dobry mecz. Cóż, ale to nieważne -
oho, zaczyna się robić niebezpiecznie. Jak siatkówka może być nieważna?! -
Słuchaj… Ostatnio myślałem nad wieloma sprawami i tak się zastanawiałem, czy
nie poszłabyś ze mną na randkę… - Czerwony alarm, czerwony alarm!!! - Bo
znamy się już tyle czasu i ja… No ja bym chciał cię poznać lepiej.
Zaniemówiłam. Nigdy nie myślałam o nim w kategoriach
randkowania. Przecież to był mój dobry kolega. Najwyżej mogłam go awansować do
rangi brata, ale nie do cholery, kochanka! Przecież to nie na tym polega. O
mamo. Musiał dojrzeć szok na mojej twarzy, po prostu musiał. Mina mu zrzedła.
- Okej, ja zrozumiem, jeśli odmówisz. Po prostu pomyślałem,
że moglibyśmy spróbować... Ostatnio dawałaś mi jakieś sygnały, spędzaliśmy dużo
czasu, flirtowałaś ze mną…
O BOŻE. A więc to tak. On sądził, że to wszystko
dlatego, że mi się podoba. Przejebałaś, Petro. Zdecydowanie.
- Emmm… Słuchaj Czesiu. Ja po prostu ostatnio byłam radosna
i dlatego… Byłam miła dla każdego, nie chciałam ci robić nadziei, przepraszam…
Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, my po prostu do siebie nie pasujemy -
zakończyłam stanowczo. Chłopak jakby skurczył się w sobie.
- No cóż… W takim razie nic tu po mnie…
W tym momencie
prztyknął czajnik. A on zaczął się zbierać do wyjścia.
- Może jednak napijesz się kawy? - próbowałam jeszcze
ratować sytuację. - Kawa jest dobra na wszystko!
- Nie, dzięki, może innym razem. Dzięki za wszystko, cześć - wyszedł wyraźnie przygaszony, odprowadziłam go wzrokiem do drzwi. Jak tylko
wyszedł walnęłam głową o bufet. Bolało, ale to była kara za grzechy.
Dlaczego takie cholerne rzeczy spotykają zawsze mnie?!
i
would go along with someone like you
it doesn't matter what you did
who you were hanging with
we could stick around and see this night through
it doesn't matter what you did
who you were hanging with
we could stick around and see this night through
Wsiadłam do tramwaju, jak zwykle zapchany. Musiałam to
wszystko przemyśleć. Raczej nie miałam na to warunków, bo nie dość, że cudowne
miasto Częstochowa obfitowało w linie tramwajowe (całe dwie), to jeszcze
obfitowało w pasażerów w każdym cholernym tramwaju. I tak było zawsze. Dzień
był taki śliczny, słońce świeciło pełną gębą, jakby chciało zapewnić nas
wszystkich, że to, co najlepsze nadejdzie wkrótce. I miało nadejść, zostały mi
ostatnie egzaminy do zaliczenia i byłam wolna. Jechałam właśnie do parku pod
Jasną Górę. Uwielbiałam tam przesiadywać, to był mój drugi dom. Co śmieszne,
Jasną Górę omijałam szerokim łukiem. Jakoś nie miałam ochoty tam chodzić. A
może potrzeby, a może jedno i drugie.
Spojrzałam w lewo, tłum ludzi, w prawo - to samo. W pewnym
momencie mój wzrok przyciągnął ogromny, brodaty człowiek. Rany boskie,
Możdżonek we własnej osobie. Ubrany był w krótkie spodenki i koszulkę polo, na
ramieniu zwisała mu torba treningowa. Te jego cholernie długie nogi, o mamo.
Mimo, że nigdy nie miałam okazji go spotkać, sądziłam, że jest świetnym
człowiekiem. Miałam intuicję, wystarczyło spojrzeć na człowieka i już
wiedziałam - sympatyczny, albo nie. Niektórym ludziom po prostu źle z oczu
patrzyło. Ja to wiedziałam i potrafiłam wychwycić.
Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie.
Spaliłam cegłę i wzruszyłam ramionami. Po chwili tramwaj ruszył, a ja chwyciłam
się rurki. Były co prawda dwa wolne miejsca, ale wiedziałam, że jeśli tylko bym
usiadła, zacząłby się wykład o niewychowanej młodzieży. Teraz chciałam tego
uniknąć, to był zbyt dobry dzień, żeby go spierdolić taką błahostką.
Jeden przystanek, drugi i ten komunikat: Prosimy
przygotować bilety do kontroli. Eh, jak zwykle. Pogrzebałam chwilę w
kieszeniach i znalazłam bilet. Czysty. Nieskasowany. O kurwa. Z tego
całego zamieszania kompletnie zapomniałam go skasować. Zaczęłam myśleć,
tramwajem szarpnęło, poleciałam do tyłu. Kanar szedł od przodu, dziwne, zawsze
było ich dwóch. Dopadłam szybko kasownika, przy nim stał ten wielkolud. Spojrzałam
w górę i prawie w niemej prośbie wyszeptałam:
- Błagam, zasłoń mnie!
Spojrzał na mnie i zrobił krok do przodu. Modliłam się, żeby
działał. Zielone światełko. Uf. Skasowałam bilet jak najszybciej i odetchnęłam
z ulgą. Głupi ma zawsze szczęście. Gdyby nie fart, nigdy w życiu by mi się to
nie udało. Po pierwsze, był tylko jeden kanar, po drugie, był tam Możdżonek, a
po trzecie i najważniejsze, zapomnieli wyłączyć kasowniki.
Kanar w końcu dotarł do nas, spojrzał na mój bilet, mruknął
ciche dziękuję i poszedł dalej. Odetchnęłam z ulgą. Zaraz potem znowu
zadarłam głowę w górę:
- Uratowałeś mi życie, dzięki! Jak ja ci się odwdzięcze?
- Spoko, nie ma sprawy. Cieszę, się, że będziesz żyła, bo
świat bez ciebie byłby brzydszy. A to już dla mnie nagroda - uśmiech przebił
się przez jego brodę, a ja przepadłam. Zarumieniłam się od czoła aż po
podbródek i spuściłam głowę w dół. Od zawsze mnie kręcił jego wygląd, a teraz,
jak doszedł jeszcze ten miły gest i flirt, przepadłam jak kamień w wodę. O
matko.
Staliśmy tam, patrzyliśmy na siebie jak zahipnotyzowani,
bałam się, że jak się odezwę zrobię z siebie idiotkę. W sumie już zrobiłam.
Ledwo się obejrzałam, pojawił się mój przystanek. Ruszyłam
się do wyjścia, odwróciłam przez ramię i mruknęłam:
- Mój przystanek… Dzięki jeszcze raz.
- Mój też, poczekaj chwilę - kolejny uśmiech. Kolejna
spalona cegła. Wooody! Potrzebuję wiadra wody na głowie, żeby się opanować.
Wysiedliśmy z tego cholernego tramwaju. Stanęłam na
przystanku i starałam się spojrzeć mu w oczy.
- To gdzie się wybierasz? - byłam ciekawa. Tak strasznie
ciekawa, że moja niewyparzona gęba odezwała się w takim momencie. Mogłam
poczekać, aż on zacznie mówić.
- W zasadzie, jest taki piękny dzień, więc pomyślałem sobie,
że wybiorę się do parku, na spacer. Niedługo mam trening, więc trochę relaksu
nie zaszkodzi…
Pomyślałam przez chwilę, że chyba zmienię swoje plany, żeby
nie wyszło, że go śledzę i napastuję, ale zauważył moment zawahania.
- A ty? - spytał chwilę potem.
- No cóż… Też miałam takie plany, oczywiście poza
treningiem. Ale chyba zmieniłam zdanie i pójdę na zakupy… - speszyłam się.
Miałam ochotę się zabić. Chodźmy razem, chodźmy razem, poznamy się,
pokochamy, będziemy żyli razem długo i szczęśliwie, do tego gratis gromadka
dzieci… Wariuję. Zdecydowanie.
- Chyba zgłupiałaś, nie ma co zmieniać planów, ten dzień
jest stworzony do spędzenia go w parku. Pójdziemy razem, potowarzyszysz mi i
odwdzięczysz za ratunek - taaaak, to był zdecydowanie dobry pomysł. Książe
na białym koniu. Ohhh.
- Skoro tak mówisz… Okej - nareszcie się odezwałam jak
człowiek. Zdołałam nawet przywołać na twarz jeden z moich popisowych uśmiechów,
tak, to jest to! Wracamy do świata żywych! Myślących. Podpowiedział
cholerny głos w mojej głowie. Roześmiałam się do siebie z tego wszystkiego.
- Z czego się śmiejesz, stało się coś? - Marcin był
zdziwiony.
- Nie, po prostu z tego wszystkiego ci się nie
przedstawiłam. Petra jestem - znowu się uśmiechnęłam. Wow, już jakaś trzecia
racjonalna rzecz wykonana przeze mnie tego dnia. No naprawdę Petro, robisz
postępy.
- Ciekawe imię. Marcin jestem.
- Wiem przecież kim jesteś - mruknęłam pod nosem. -
Miło mi cię poznać - to zdanie powiedziałam już głośniej.
Uśmiechnął się znowu, tym swoim czarującym uśmiechem.
Poczułam, jak moje nogi zamieniają się w galaretę. Do cholery, czemu on tak na
mnie działa?! Nie miałam pojęcia skąd się wzięło jego przezwisko, ale idealnie
oddawało moje uczucia. Przyciągał mnie do siebie jak magnes.
. . .
Szli Alejami N.M.P. i wyglądali totalnie
niekonwencjonalnie. On, wielki na ponad
dwa metry, z torbą na ramieniu, ona mimo swoich 170 centymetrów przy nim
wyglądająca jak liliput. Ludzie odwracali się za nimi, ale oni nie czuli na sobie
ani ich spojrzeń, ani nie widzieli niczego innego. Tych dwoje zdawało się żyć w
zupełnie odseparowanym świecie. Szli i rozprawiali o czymś zawzięcie. Wszystko
to, cała ich uwaga skupiona na sobie nawzajem epatowało jakimś szczególnym
uczuciem.
. . .
- Patrz mamo, jaki wielki pan - odezwała się czteroletnia
blondyneczka do swojej matki, uniosła głowę w górę tak jakby chciała spojrzeć w
same chmury. Matka spojrzała na spacerującą parę i w myślach przyznała rację
córce, jednak po chwili odezwała się do niej.
- Ciii, może cię usłyszeć i poczuć
się dziwnie. - Sama jednak zapatrzyła się na parę, jaką człowiek ten tworzył z
ładniutką blondynką. W jednym momencie zatęskniła za swoim mężem i postanowiła
wrócić do domu wcześniej.
- Chodź, Julka, zbieramy się do domciu - wzięła małą na
ręce, wsadziła do wózka i zaczęły iść w stronę domu.
. . .
Spotkałem anioła. Ta dziewczyna sprawiała, że nie potrafiłem
skupić się na niczym innym, w głowie miałem tylko ją. Dotarliśmy wreszcie do
parku, usiedliśmy na ławce i kontynuowaliśmy rozmowę. Imponowała mi swoim zachowaniem,
była taka skromna, taka speszona i zawstydzona. A przy tym inteligentna. I
śliczna. Podobała mi się jak jasna cholera, dawno nie spotkałem kogoś tak
uroczego.
- Okej, więc oboje wiemy, że grasz w siatkówkę, powiedz mi
tylko, co robisz w Częstochowie? To chyba nie jest twoje miasto, co? - wyrwała
mnie z zamyślenia, a ja zacząłem wysilać mój mózg, żeby zbudować jakąś zgrabną
odpowiedź.
- W sumie to nie wiem, czy mogę o tym mówić, bo to chyba
tajemnica, ale na Rakowie zbudowano nowy obiekt sportowo-rekreacyjny i będziemy
z niego korzystać przez jakiś czas… Aktualnie reprezentacja ma zabukowane
treningi na dwa tygodnie. - starał się, żeby zabrzmiało to sensownie.
- Raków… Faktycznie, powstało ostatnio tam coś nowego,
chodziły plotki, że będą tam prowadzić badania nad UFO… - zaśmiała się
serdecznie. - Czego to ludzie nie wymyślą…
Ten śmiech. Najsłodszy dźwięk dla moich uszu, byłem
zachwycony jego szczerością. Ta dziewczyna była nie z tej ziemi.
- A ty czym się zajmujesz?
- Nudy. Jestem tylko biedną studentką i w przyszłości będę
budować drogi i mosty. A przynajmniej takie mam marzenie. Oczywiście, jeśli
przeżyję tę mordęgę. - uśmiechnęła się, wystawiając idealnie równe, białe zęby
na powietrze. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak ktoś tak idealny mógł istnieć na
tym świecie.
- Ambitnie, podoba mi się to. Mam pomysł jak możesz mi się
odwdzięczyć - zaśmiałem się. - Pierwszy most, który wybudujesz, nazwiesz moim
imieniem, co ty na to?
- Ale śmieszne, no naprawdę! Okej, zobaczymy co da się
zrobić. Obiecuję, że będę się starać - znów ten śmiech.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Zbliżyłem się do niej,
przysuwając się na ławce. Objąłem ją ramieniem, spojrzałem w oczy, nie
próbowała mnie powstrzymać. Tyle mi wystarczyło jako przyzwolenie. Nagle mój
nos znalazł się tuż obok jej nosa, zetknęły się koniuszkami, zaraz po tym nasze
usta złączyły się w jedno. Starałem się być delikatny, zacząłem najpierw muskać
jej usta, a potem, kiedy nie wyczułem oporu z jej strony, przyssałem się
permanentnie. Jej dotyk rozpalał mnie do granic możliwości, włożyła swoje palce
w moje włosy, odwdzięczyłem się tym samym.
. . .
W jednej chwili rozmawialiśmy sobie o naszym życiu, a w
następnej całowałam go jak wygłodzona kocica. Nie podejrzewałam siebie o takie
zapędy, a jednak to się działo naprawdę. Jak ten człowiek smakował... Jak lody
z bitą śmietaną. Wpiłam się w jego usta, chciałam wydobyć z niego wszystko, co
najlepsze. Całowaliśmy się namiętnie przez jakiś czas, w końcu oderwałam się od
niego, żeby zaczerpnąć tchu. Jeszcze chwila bez powietrza, a zeszłabym na
zawał.
Poczułam, że hiperwentyluję. Przez chwilę nie mogłam sobie z
tym poradzić, jednak chwilę potem doszłam do siebie. Uspokoiłam się na tyle,
żeby móc spojrzeć mu w oczy. Zobaczyłam w nich zdziwienie i strach, nie
wiedział co się dzieję.
Cmoknęłam go w usta i uspokoiłam.
- To było niesamowite - popisowy uśmiech numer cztery. - Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
usually
when things has gone this far
people tend to disappear
no one would surprise me unless you do
people tend to disappear
no one would surprise me unless you do
W parku spędziliśmy parę dobrych godzin, rozmawialiśmy po
prostu o wszystkim. Zapałałam do tego człowieka uczuciem, jakiego nie dane było
mi doświadczyć przez 20 lat mojego życia. Opowiedziałam mu o sobie. O tym, jak
wykorzystywałam facetów, bo nie potrafiłam pomyśleć o żadnym na poważnie, o
tym, że rzucałam ich zazwyczaj po tygodniu. Bałam się, że to mnie
zdyskwalifikuje w jego oczach, ale czułam, że nie mogę tego tak po prostu
ukryć. Zasługiwał na prawdę. Marcin opowiadał mi o swoich poprzednich
dziewczynach, a w zasadzie jednej. Jak bardzo się do niej przywiązał, jak nie
potrafił bez niej żyć i ich związek przerodził się w obsesję. Nosił w sobie
resztki tej traumy, ale z każdym dniem było lepiej, wychodził na prostą.
Rozstali się ponad rok temu, a mimo to często mu się śniła po nocach.
Zszokowało mnie to, ale wiedziałam, że nie można przekreślać nikogo tylko
dlatego, że ma bagaż doświadczeń życiowych i ma odwagę o tym powiedzieć. Wręcz
przeciwnie, moje uczucie do niego przybrało na sile.
. . .
Na dworze zrobiło się ciemno, mimo szczerych chęci, żeby
zostać dłużej razem, Marcin musiał iść na trening. A ja musiałam po prostu się
uczyć. Cholerny świat. Odprowadził mnie do domu, rozstaliśmy się pod
drzwiami mojego mieszkania. Proponowałam, żeby wszedł na kawę, ale wymówił się
treningiem. No cóż, szkoda… Wymieniliśmy się numerami telefonów i czule
pożegnaliśmy.
- Spotkamy się jeszcze? - spytał Marcin z nadzieją w głosie.
- Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy się nie spotkać -
mrugnęłam do niego okiem i wtuliłam w jego umięśnioną klatkę piersiową. Było mi
tak dobrze. Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Pocałowaliśmy się
ostatni raz i odszedł.
. . .
Nie poznawałam sama siebie. To było do mnie niepodobne,
zaangażować się w ten sposób po ledwie paru godzinach znajomości. A jednak
stało się. Tęskniłam za nim jak idiotka. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca we
własnym mieszkaniu… To było dziwne. Spotykaliśmy się codziennie, spacerowaliśmy
po Alejach, wśród zabieganych codziennym życiem ludzi czuliśmy się dobrze, o
dziwo nikt nie zwracał na nas uwagi. Mnóstwo rozmawialiśmy, poznawaliśmy siebie
nawzajem. Czasem prowadziliśmy te nasze rozmowy na poziomie przedszkolaków,
czasem byłam w szoku z powodu ich wysokiego poziomu, potrafiliśmy rozmawiać
totalnie o wszystkim. Wyrwano mnie z
zamyślenia. Ktoś zadzwonił do drzwi, popędziłam otworzyć. W progu stał on, w
rękach trzymał dwie walizki. Stałam zszokowana i patrzyłam na niego z
rozdziawionymi ustami. Co do cholery?!
- Cześć skarbie. Pomyślałem sobie, że skoro tak strasznie za
mną tęsknisz, mogę u ciebie pomieszkać przez jakiś czas… Co ty na to? - jego
uśmiech rozlał się przyjemnym ciepłem po moim ciele. Faktycznie, niedawno
rozmawialiśmy przez telefon i przyznałam się, że nie wyobrażam sobie co będzie,
jak wyjedzie.
Cholera, cholera, cholera. Obiecałam sobie, że nie wpuszczę
nikogo do mojego królestwa. Marcin o tym wiedział, przecież rozmawialiśmy o
tym, podobnie jak o naszych lękach i słabościach, w tym czasie, kiedy się
spotykaliśmy, sporo zdążyliśmy się o sobie dowiedzieć. On wiedział, a mimo to
próbował. I sądził, że mu się uda. Przez moment zwątpiłam. Po moim trupie,
to mój dom i moja twierdza. Wypad. Zaraz potem, nie czekając na moją
odpowiedź, wypuścił z rąk walizki, złapał mnie w ramiona i zaczął dziko
całować. W pewnym momencie przestał i mocno do siebie przytulił.
- To jak, kochanie? - ponowił swoje pytanie. Spojrzałam w
jego oczy i byłam pewna.
- Kocham cię - wyszeptałam. - Przygarnęłam cię do swojego
serca, więc najważniejsze miejsce już zająłeś. Zdobycie mojego mieszkania to
tylko formalność. Uśmiechnęłam się szeroko, tak, jak lubił najbardziej. Zaraz
potem leżeliśmy na łóżku, całe szczęście, że zdążyłam je rano ogarnąć.
Słyszałam, jak powtarzał w nieskończoność dwa magiczne słowa, szeptał mi je
cały czas. Kocham cię, kocham cię, kocham cię, obijało się w mojej
głowie jak magiczna mantra. Byłam szczęśliwa. Szybko pozbyliśmy się ubrań,
przygniótł mnie swoim ciężarem, zagubiłam się w jego nogach. Całował mnie długo
i zachłannie, w końcu zaczęłam błagać go, żeby nie trzymał mnie dłużej w
niepewności. Uśmiechnął się figlarnie i poczułam jego brodę na swoim brzuchu.
Kiedy skończył obcałowywać moje ciało, nareszcie przyszedł czas na wisienkę na
torcie. Było mi cudownie.
Leżeliśmy na łóżku, na dworze było już po zmroku. Wpatrzona
w szarą ścianę, wtulona w klatkę piersiową mojego faceta, słuchałam bicia jego
serca.
- Marcinku? - przerwałam ciszę, podparłam się na łokciach,
żeby móc spojrzeć mu w oczy.
Wyrwałam go z zamyślenia, otworzył oczy i zaczął się we mnie
wpatrywać. - Tak skarbie? - jego głos elektryzował mnie niezmiennie od samego
początku. Pocałowałam go delikatnie w usta i ponownie skupiłam swój wzrok na
jego oczach.
- To był mój pierwszy raz.
Jego twarz znieruchomiała na moment, zaraz potem uśmiechnął
się ciepło i zaczął mnie obsypywać pocałunkami. - Czemu nic nie powiedziałaś?
- Nie wiem, nie chciałam wyjść na idiotkę…
- Głuptas - skwitował cicho i wrócił do pieszczot. - A
jesteś chociaż zadowolona? - oderwał się ponownie i wlepiał we mnie te swoje
świdrujące oczy.
- Zgadnij! - Po chwili już siedziałam na nim okrakiem, a
zabawa zaczynała się na nowo.
- Petro? - wyczułam w głosie Marcina ciekawość
- Tak, skarbie? - uśmiechnęłam się do niego moim uśmiechem
zarezerwowanym wyłącznie dla niego.
- Mogę zadać ci pytanie?
- Jasne, pytaj.
- Dlaczego masz tak na imię? - wyraźnie się speszył, nie
wiedział, czy może zadać to pytanie. Jakoś nigdy nie mieliśmy okazji poruszyć
tej kwestii. Powiedziałabym mu już dawno, ale po prostu nie pytał.
- Dobre pytanie - uśmiechnęłam się jeszcze raz. - Podobno
moje życie zaczęło się w Petrze, Kamiennym Mieście. Niektórzy sądzą, że to
dlatego moje serce jest z kamienia.
Marcin przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił.
- No cóż, teraz mogę to powiedzieć z pełną stanowczością:
mit obalony. Twoje serce żyje pełnią życia i ma się dobrze.
I żyliśmy długo i
szczęśliwie. A broda Marcina trwała wiecznie i według mnie to ona decyduje o
tym, że tak nam razem cudownie. Serio. Bez niej nasza miłość nie byłaby pełna.
Kiedy się całujemy ona przyjemnie łaskocze i wprawia mnie w jeszcze lepszy
nastrój. Cud, miód i orzeszki.
To, co powyżej zostało napisane grubo ponad rok temu. Nie wiem, co o tym sądzić, czy mi się to podoba, czy nie, ale chyba od tego czasu bardzo zmieniło się moje podejście do pisania i mam wrażenie, że teraz piszę trochę lepiej. Chyba.
Teraz czy kiedyś, równie cudowne!
OdpowiedzUsuńRozpłynęłam się mad tym opowiadaniem jak czekoladka na słońcu! Marcin to tutaj ucieleśnienie wszelkich marzeń każdej dziewczyny!
Popieram, popieram!
Usuńtrochę się różni od Twojego obecnego stylu, ale jest tak samo świetne :) Petra jest taka uroczo zagubiona, a Marcin to po prostu ideał.
OdpowiedzUsuńTeż wyczułam lekką różnicę pomiędzy stylem, ale.. Narracja Petry jest mi bardzo bliska, bo często myślę i mówię w podobny sposób jak ona. :) Domyślam się, że Częstochowa w opowiadaniu to Częstochowa również w rzeczywistości, więc będę musiała się kiedyś wybrać do tego parku :D Wracając do opowiadania. Nie rozumiem tutaj trochę wątku Cześka. Znaczy wiem, że Petra była taka bez serca i to to pokazuje, ale jakoś brakuje mi go w dalszej części. Cała reszta natomiast jest cudowna, taka idylliczna, niczym broda Możdżonka :D
OdpowiedzUsuńKiedy zaczynałam to czytać, miałam wrażenie, że to znam. Kiedy doszłam do Marcina, miałam już pewność. To nie jest słabe, jest po prostu inne. Widać, że zmieniłaś się przez ten rok :)
OdpowiedzUsuńTaki Marcin, w takiej wersji - biorę. Biorę hurtowo.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nic więcej z siebie nie wykrzeszę. Po prostu uwielbiam. ♥
Aj, jak słodko, ciepło, przyjemnie. Ta Częstochowa, ten wydział budownictwa, ten Marcin...hmm, czyżby w tym jednoparcie był zawarty plan-marzenie autorki? :)
OdpowiedzUsuńMasz opierdol, bo tego nie znałam. I może bym sobie była obrażona, ale to pokochałam. To ostatnie o brodzie mnie powaliło. Kocham Cię. I może jest troszkę inaczej i teraz piszesz hm... nie napiszę, że lepiej, bo to jest dobre. Tak inaczej jest, a ja i tak kocham to wszystko.
OdpowiedzUsuń