Biegnę… Ile
sił w nogach, tak szybko, jak tylko potrafię i jestem pewna, że biję wszelkie
rekordy kiedykolwiek przez siebie ustanowione. Tyle czasu minęło, zanim
zorientowałam się, że ktoś mnie śledzi, że ma wobec mnie podłe zamiary. Był
ogromny, ja przy nim taka mała i zestawienie w wyobraźni jego z daleka
widzianego ciała i mojego drobnego, dawało mi niezbyt optymistyczne prognozy.
Doskonale sobie zdaję sprawę, że mogłam bardziej uważać i że droga przez
nieoświetlony park nie jest najbezpieczniejsza, ale teraz za późno już na takie
rozmyślania. Teraz trzeba uciec.
Macam
kieszeń dżinsów w poszukiwaniu telefonu, który przecież musi tam być, bo noszę
go w prawej kieszeni spodni, o czym świadczą powycierane w dżinsie kontury
urządzenia. Nie ma go. W całej tej panice musiał mi gdzieś wypaść, nie mam
szans zadzwonić po pomoc. Mogę jedynie uciekać i modlić się o to, żeby mi się
udało.
Myślę o
mamie, która na pewno jeszcze nie śpi, bo czeka na powrót swojej jedynej córki.
Oczyma wyobraźni widzę braci, którzy śpią smacznie w swoich łóżkach. Michał,
wtulony w pluszowego misia, którego dostał ode mnie na czwarte urodziny i
Łukasz, nad którego łóżkiem wisi plakat Messiego. Taty, który na pewno ogląda
kanał informacyjny, choć jest już grubo po dwudziestej czwartej. I obawiam się,
że już nigdy do nich nie wrócę, mama będzie czekać, tata oglądać telewizję, a
bracia smacznie spać, podczas gdy ich córka zostanie wykorzystana i najpewniej
zamordowana. Mam ochotę wyrwać sobie mózg, żeby tylko nie myśleć o tych
sprawach.
Słyszę jego
ciężkie kroki, dudnią po zmrożonej ziemi, a moje płuca nie są w stanie
przetworzyć sukcesywnie kolejnej porcji mroźnego powietrza. Czuję, że moje
szanse się kurczą, że zaraz przyjdzie ten moment, kiedy będzie trzeba się
poddać i już nie będzie możliwości odwrotu. Jestem pewna, że kiedy padnę na
kolana z wyczerpania, to już z nich nie wstanę i będę zmuszona czekać na to, co
przygotował dla mnie tamten facet.
– Czekaj! – odbija się jego krzyk w mrocznej ciszy, jaka
panuje po północy w ciemnym parku. – Nie chcę ci nic zrobić!
Na pewno nie warto wierzyć w zapewnienia obcego człowieka w
takiej sytuacji. Przebiegam jeszcze kilka metrów, płuca bolą mnie tak, jakby
ktoś je kroił, co spowalnia moje reakcje. Nie mogę złapać tchu i czuję tylko
niewyobrażalny ból, zamykam mój umysł na to, co może się wydarzyć.
Tak jak
przewidywałam, upadam na kolana, których ból odczuwam ze zdwojoną mocą i kulę
się w sobie, czekając na nadejście ostatecznego.
Przez
dłuższą chwilę nie dzieje się nic. A kiedy wreszcie mój prześladowca dociera do
mojego skulonego ciała, nawet na niego nie patrzę, tylko wsłuchuję się w jego
głos. Dziwne, bo mnie nawet nie dotyka.
– Dlaczego gonisz jak obłąkana przez ten park? Przecież nie
chciałem ci nic zrobić… - zaczyna łagodnie, a mnie stać tylko na milczenie. Nie
mam odwagi nawet na niego spojrzeć. – Telefon wypadł ci z kieszeni, chciałem ci
go tylko oddać, a ty zaczęłaś uciekać… - urywa i teraz nabiera odwagi, by mnie
dotknąć.
Łapie za ramiona i zmusza do tego, bym spojrzała mu w oczy.
– Hej, nie wiem, czego się boisz, ale ja naprawdę nie jestem
złoczyńcą. – uśmiecha się w taki ciepły sposób, że nie mam już wątpliwości, że
nie kłamie.
W następnej chwili podaje mi mój telefon, a kiedy
zaczerwieniona od wysiłku spowodowanego morderczym biegiem i przeraźliwego
rumieńca, jaki wypłynął na moje policzki, cicho mu dziękuję, uśmiecha się
jeszcze raz.
Przez całą
drogę milczymy. Bo mój do niedawna oprawca odprowadza mnie do granic parku, na
co się uparł, bo jak stwierdził napędził mi niezłego stracha i do domu muszę
dotrzeć bezpiecznie. I dopiero gdy na dobre opuszczamy park, pozwala iść samej
po oświetlonej latarniami ulicy.
– Dziękuję jeszcze raz – mruczę zawstydzona. – Dobranoc.
– Uważaj na siebie.
Ściska moją
rękę i odchodzi w przeciwną stronę.
Odwiedzam
Tesco, bo obiecałam mamie, że zrobię drobne zakupy do domu, a także bratu,
który wiercił mi dziurę w brzuchu; że zafunduję mu najnowszy numer Bravo Sport.
Podchodzę do stoiska z prasą i mój wzrok wędruje w kierunku złożonej na pół
strony tytułowej Przeglądu Sportowego. Coś nakazuje mi rozłożyć gazetę, a kiedy
to robię, doznaję szoku. Oczy, które rozentuzjazmowane uśmiechają się z okładki
i ciało, wyginające się w geście tryumfu, coś, a raczej kogoś mi przypominają.
Z pierwszej strony krzyczy tytuł:
SKRA BEŁCHATÓW MISTRZEM POLSKI PO RAZ KOLEJNY!
A zdjęcie podpisano:
Kapitan zespołu cieszy
się z tytułu odzyskanego po dwóch nieudanych sezonach.
I nagle sobie zdaję sprawę, kto
był moim oprawco/wybawcą i jest mi tak niesamowicie głupio, że chciałabym się
zapaść pod ziemię, choć pewnie on już dawno o tym incydencie zapomniał.
Kiedy wracam do domu bez zakupów
i bez gazety, siadam do komputera i proszę Wujka Google o to, by powiedział mi
co nieco o kapitanie Skry Bełchatów. Przeglądarka wypluwa tysiące wyników, a
jednym z nich jest jego profil na facebook’u. Niewiele myśląc zbieram się do
napisania wiadomości.
Przepraszam za tamten wieczór w parku. Nie byłam wtedy sobą i byłam
przerażona, bo wyobraźnia podsuwała mi rozmaite scenariusze. Mam nadzieję, że
Pan się nie gniewa. Jeszcze raz dziękuję za oddanie mojej zguby.
Pozdrawiam.
Waham się chwilę, czy wysyłać,
ale dochodzę do wniosku, że jakieś słowa wyjaśnienia mu się należą, dlatego
czym prędzej klikam enter.
Nie spodziewam się odpowiedzi,
ale właśnie zdaję sobie sprawę, że ktoś inny być może nie oddałby mi tego
telefonu. I podziwiam tego człowieka ze wszystkich sił.
Zaskoczyłaś mnie, wiesz? :) Przemilczę ten plakat Messiego, bo to co przeczytałam później sprawiło, że prawie zapomniałam. :P
OdpowiedzUsuńJaram się razem z Tobą! :*
zaskakujące dosyć. a ja bym chyba umarła ze strachu na miejscu bohaterki :D
OdpowiedzUsuńWyobraźnia w takich chwilach rzeczywiście wariuje, dobrze, że oprawca okazał się być wybawcą ;)
OdpowiedzUsuńMasakra jakaś, ja bym chyba na zawał zeszła.
OdpowiedzUsuńNo chyba, że uratowałbym mnie taki ktoś, taki kapitan Skry dla przykładu :D
No ja się jej w ogóle nie dziwię. Z pewnością zareagowałabym w identyczny sposób. Za dużo horrorów, zdecydowanie. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie miałam tak cudownego wybawcy, który goniłby mnie z zgubionym kiedyś portfelem. Jak pech to pech. :D
A ja w przeciwieństwie do reszty bym chyba nie uciekała :D Ale to pewnie dlatego, że jestem leniwa i łatwowierna, ale cii.
OdpowiedzUsuńMariusz mi się właśnie tak kojarzy z jakimś wybawicielem, czy coś w tym rodzaju. Pasuje mi to :D
Awww, Mariusz raz uratował życie mojej kuzynce, więc to opowiadanie idealnie go opisuje :D
OdpowiedzUsuńProszę złamać zasadę tworzenia 'onepartów' i napisać kontynuację, bo muszę się dowiedzieć, czy szanowny Pan Bohater się odezwał :D Zakończyłaś tą 'jednoczęściówkę' w takim momencie, że człowiek zastanawia się, co mogło stać się dalej :)
OdpowiedzUsuń