- Odejdę od ciebie …
Jak zwykle mówiła cicho, jak
zwykle była opanowana.
- Nie zrobisz tego nigdy.
- A to niby dlaczego?
Nie zadała tego pytania z
przestrachem, nie mógł wyczuć w jej słowach uległości, którą słyszał zawsze gdy
chodziło o sprawy ważne dla nich obojga. Wypowiedziała je z nieznaną mu dotąd z
jej strony butą.
- A choćby dlatego, że nie
jesteś kobietą tego rodzaju.
Nie bacząc na zmianę w jej
zachowaniu, nie stracił rezonu. To był jego błąd. Słowa te podziałały na nią
jak płachta na byka. I zaczęła swoje przedstawienie. Spektakl, którego jeszcze
nigdy nikt nie widział w tej obsadzie.
Bo Marlena przerodziła się na
jego oczach w chimeryczną aktorkę dramatu.
- Oczywiście, kochanie – emocje
gotowały się w niej jak w wielkim kotle. Zaczęła niespodziewanie cicho, by z
każdym kolejnym słowem jej głos nabierał mocy. – To ty kurwa najlepiej wiesz,
kim jestem. I oczywiście, znasz mnie jak nikt inny, lepiej niż ja sama i
właśnie to daje ci prawo zostawiać mnie na lodzie, kopnąć mnie w dupę i
spierdolić do innej. Czy naprawdę sądzisz, że będę nadal udawać twoją zakochaną
żonę? Pierdol się!
Nie mógł ukryć, że jest
zaskoczony. Myślał, że nie będzie miał problemów z namówieniem jej na ten
układ, podejrzewał, że będzie uległa i da mu to, czego pragnie. Był niemal
pewien, że po pewnym czasie ochłonie i zorientuje się, że tak będzie najlepiej
dla nich obojga.
- Przemyśl to sobie, Lenko.
Zawiązał szalik wokół szyi i
wyszedł z mieszkania.
- Twoje niedoczekanie! –
krzyknęła jeszcze do zamkniętych drzwi.
Usiadła na najbliższym meblu,
którym okazał się być skórzany fotel i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili
zerwała się z miejsca, jakby jej się nagle coś przypomniało i znalazła swój
telefon leżący na stole w jadalni.
I nie mów do mnie więcej „Lenka”.
Wystukała pospiesznie i wybrała
numer z listy wybieranych najczęściej.
Co on sobie kurwa myślał? Jakim
prawem burzył jej życie, nierozerwalnie związane z jego osobą? Po siedmiu
latach małżeństwa postanowił, że to nie jest życie, jakiego pragnął. Siedem
jebanych lat. Siódemka szczęśliwą liczbą? Chuj w dupę zabobonom.
Marlena postanowiła, że nie
zostawi tego w ten sposób. I wyruszyła na podbój monopolowego otwartego przez
dwadzieścia cztery godziny. Co najmniej niesprzyjająca aura nie mogła zburzyć
jej zamierzeń. Wyszła z kamienicy w kapciach i budząc powszechne
zainteresowanie wśród nielicznych przechodniów, wpadła do sklepu. Kiedy z niego
wyszła, ręce uginały się pod ciężarem szklanych butelek, a portfel dziwnie
świecił pustkami. Najważniejsze było zapić smutek. I nic innego się nie
liczyło.
Pierwsza butelka wina pękła
nadspodziewanie szybko. Wypiła ją w takim tempie, że gdyby okoliczności były
inne, sama sobie przyznałaby medal rasowego chlora. Było jak było i tylko
wzruszyła ramionami kiedy otwierała następną butelkę. A znajdował się w niej
szampan.
Nie mogła już dłużej przebywać
w tym mieszkaniu. Nawet mimo świadomości, że jego tu już nie będzie, nie mogła
oddychać powietrzem, które miało być przeznaczone dla niego, jeść łyżką, którą
kiedyś on spożywał zupę. Musiała się odciąć, zacząć zupełnie nowe życie, w
neutralnym miejscu. Ścieżki, którymi chodziła wciąż przypominały jej o nim, a
potok nawracających myśli wzmagał w niej furię i dawał motywację do walki.
:) cdn.
OJACIE, ZOSTAJE, OT.
OdpowiedzUsuńto ja czekam na ten 'cdn' :*
OdpowiedzUsuńŁooo masz mnie wiesz?
OdpowiedzUsuńpodoba mi się!
OdpowiedzUsuńOooo jak się cieszę, że coś się tutaj pojawiło!! Muszę też napisać, że niezwykle mnie zainteresowało! Czekam więc na coś więcej!
OdpowiedzUsuńCzekam na kontynuację c:
OdpowiedzUsuńPS. Tęsknie :(
Boże, Ty naprawdę wróciłaś!!!
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo dobre, wiesz? Mam ochotę serdecznie ją uścisnąć za odwagę.
OdpowiedzUsuńA znajdował się w niej szampan. A ja znajduję się od dzisiaj tu. :)
OdpowiedzUsuń